koniczynka

"Rudy lunatyk z Marago"

czyli: Skąd się tu wzięły limeryki?
                                                                                                                                                                                                                           


Rudy lunatyk z Marago 
(Twój Styl, 1999)
niezbyt wielki rozmiar?

Tytuł jest, oczywiście, pierwszym wersem jednego z limeryków. Jest ich tu bardzo dużo, wszystkie ułożone przez polskich autorów. 
Ilustracje Andrzeja Mleczki (trochę, ale tylko trochę bardziej przyzwoite niż te w książce Macieja Słomczyńskiego). 
A oto wstęp autora antologii:

 
Pierwsza sensowna wiadomość o limerykach pojawiła się u nas w roku 1936, na łamach "Szpilek". Janusz Minkiewicz, który przebywał przez dłuższy czas w Londynie, jako korespondent "Kuriera Porannego", przy wiózł stamtąd literacką nowalijkę (najwyżej stuletnią) pod nazwą limeryku. Minkiewicz pisał:
Limeryki zaczęty się w... Limericku. To taka angielska mieścina. Przed stu laty w tejże mieścinie znalazło się grono nudzących się młodzieńców, którzy wpadli na wesoły pomysł. 
-- Będziemy rymować! -- postanowili młodzi ludzie, którzy nigdy przedtem ani potem nie mieli do czynienia z poezją, a jednak przeszli do historii literatury. Przynajmniej angielskiej. 
Najsprytniejszy ustalił jednakową dla wszystkich formę, w którą każdy musiał wtłoczyć swe rymy. wiersz ma się składać z pięciu linijek. Pierwsza linijka ma się rymować z drugą i piątą. trzecia zaś z czwartą. 
Czyli klasyczny limeryk powinien wyglądać mniej więcej tak: 
Ta-ra-ra ra-ra-ra, ra-ri-ra,
Ta-ri-ri ta-ra-ra ta-ti-ra,
Ta-ri-ra ri-ra-ri,
Ta-ti-ra ti-ta-ri:
Ta-ram ta ta-ta-ra ra-ti-ra!
Poza tym jeszcze jeden warunek. Każdy wierszyk traktować ma o pewnej osobie, pochodzącej z dowolnie wybranego miasta. Przy czym nazwa miasta znajdować się musi na końcu pierwszej linijki, tak aby ostatnie słowa linijki drugiej i piątej się z nią rymowały. Tak więc, na przykład, powinien się zaczynać limeryk:
Był pewien filantrop w Birmingham...
albo
Była raz sobie staruszka z Manchester...
Naturalnie w polskich przekładach trudno by szukać rymów do miast angielskich. My możemy zaczynać na przykład tak:
Był pewien dentysta z Łowicza...
Zresztą możemy w-ogóle uchylić się od obowiązku wymieniania nazw miast, gdyż i w Anglii z biegiem lat zaczęły powstawać limeryki wyłamujące się spod tej zasady i już w pierwszej linijce zmierzające do sedna sprawy.
A sedno leży w tym, aby limeryk miał jak najmniej tzw. "zdrowego sensu" i śmieszył nas bądź absurdalną treścią, bądź sprytnym zestawieniem dziwacznych, rzadkich i niespodziewanych rymów.
Nie wszystko w tym wywodzie odznacza się precyzją, np. Limerick to miasto nie angielskie, lecz irlandzkie (nad rzeką Shannon, koło znanego lotniska o tej samej nazwie). A historyjka o nudzących się młodzieńcach jest czystą fantazją, wcałe nie głupszą niż inne pseudonaukowe teorie o powstaniu limeryku. Bo tak naprawdę, to nikt nie wie, skąd wziął się ten bardzo popularny gatunek lekkiego wierszyka, który miał zawojować niemały kawał świata. w tym również i Polskę. 
Myślę. że za poważne źródło wiedzy o limerykach (i nie tylko) można uznać czcigodną "Encyclopaedia Britannica". Czytamy tam: "Początki tego niezmiernie popularnego rodzaju absurdalnego wiersza są po-grążone w mroku, a świeże poszukiwania nie wniosły właściwie nic nowego... Limeryki zostały- przetłumaczone na wszystkie języki, a kula ziemska została spenetrowana w poszukiwaniu zabawnie rymujących się miast... Najlepsze utwory spiętrzyły największą ilość nieprawdopodobnych przypadków i subtelnych skojarzeń, mieszczących się w przepisowych rygorach formalnych i mogą być uważane za ustalony angielski typ nie zawsze cenzuralnego epigramatu, dalekiego od normalnych strofek, używanych przy dostojniejszych okazjach". 
Limeryki -- czasem bardzo nieprzyzwoite -- pojawiają się w Anglii już w pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku, a uprawiają tę formę tacy tytani poważnej literatury, jak choćby: Alfred Tennyson, Rudyard Kipling, John Galsworthy. Joseph Conrad, Bertrand Russell, Thomas Stearns Eliot i wielu innych. Za klasyka gatunku uważa się Edwarda Leara, którego limeryki, choć nieco kalekie (dziwne samoograniczenie w postaci identycznego z pierwszym piątego wersu utworu), zyskały sobie ogromną sławę. 
Wracając do dziejów rodzimego limeryku, zaznaczmy, że nazwa ta po raz pierwszy ukazała się u nas w druku w roku 1935, kiedy to na łamach "Kuriera Porannego" Konstanty lldefons Gałczyński zamieścił wybór czterowierszy zatytułowany "Limerieks, czyli czar bredni". A oto wstęp do tych utworów:
Czterowierszowe zwrotki, których treść winna jak najbardziej zbliżać się ku promienistym szczytom nonsensu -- oto l i m e r i c k s. Twórcą limeryku jest romantyczny pastor angielski L i m e r i c k s, ten sam, który na wieść o śmierci Stalby'a wykrzyknął: 
-- A nie mówiłem? Ostrożnie z pomidorami! 
Jako członkowie Akademii Bezwzględnych postanowiliśmy pomnożyć wespół z p. M. Tyszkiewiczem skarbiec literatury rodzimej drogą transplantacji gatunku limericks.
Ten wstęp wydaje się zabawniejszy od wykoncypowa-nych przez Gałczyńskiego i Michała Tyszkiewicza (skądinąd męża Ordonki) utworów, które w żadnym wypadku nie mogą być uznane za limeryki. 
Jeden z najsłynniejszych, rzekłbym wzorcowych, angielskich limeryków brzmi:
There was a young lady of Riga,
Who went n a ride on a tiger.
They returned from fhe ride
With the lady inside
And a smile n the face of the tiger.
Ciekawe, że "już" w roku 1934 ukazał się na łamach "Cyrulika warszawskiego" jego następujący przekład:
Jedna cudna pani z dalekiej stolicy
Jeździła z uśmiechem na spacer na lwicy,
Aż kiedyś wrócili w odmiennym porządku:
Uśmiech bowiem zawisł na obliczu lwicy,
Panna zaś ze smutkiem siedziała w żołądku.
Szkoda, że tłumacz nie znał żelaznych reguł limeryku (rymowanie aabba) i że ten formalny błąd każe nam zdyskwalifikować jego udane tłumaczenie, co pozbawia go tytułu prekursora interesującego nas gatunku. Tym tłumaczem jest nie kto inny, tylko sławny adiutant Marszałka, ulubieniec Polek, piękny Bolek -- generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. 
Prekursorem pozostaje zatem Janusz Minkiewicz. Tuwim pisze w "Pegazie dęba":
Arcyspeca swego i zelanta ma u nas ten rodzaj wierszyków w osobie Janusza Minkiewicza, z którym ułożyliśmy kilka takich "rymelików". Nasze obłąkane strofy powstały w upalne lato 1936. gdyśmy razem spędzali wakacje. Upał był tak straszliwy, że..."
A oto relacja Minkiewicza:
Lato 1936 spędzałem w wiejskim dworze pp. Piwnickieh, właścicieli majątku Sikorz, niedaleko Płocka. Nigdy nie zapomnę tego pobytu, ponieważ równocześnie gościł w Sikorze Julian Tuwim. Rankami pisał wtedy "Bal w operze", a po obiedzie nieraz czytał mi przybyłe strofy. Po kola-cji natomiast następowała "działalność rozrywkowa". Tuwim zasiadał przy kawie za okrągłym stołem w gronie młodzieży i stawał się uczestnikiem rozmaitych gier umysłowych, a więc rebusów; szarad, zagadek. Kiedyś znudzeni przedłużającą się grą "w inteligencję" wymyśliliśmy nową zabawę. Jako że w owym okresie tłumaczyłem słynne angielskie "limeryki", postanowiliśmy napisać kilka polskich, nadając im nazwę "rymeliki".
("świat", 1954)
Dlaczego limeryki zdobyły sobie tak dużą popularność, dlaczego tak swojsko zabrzmiały dla polskiego ucha? Myślę, że pięciowers, czyli strofa pięciolinijkowa, tak właśnie rymowana, miała od dawna prawo obywatelstwa w naszej poezji:
Tam u Niemnowej odnogi,
Tam u zielonej rozłogi,
Jaki to sterczy kurhanek?
Spodem uwieńczon jak wianek,
w maliny, ciernie i głogi...
To Mickiewiez, "Dziady"
albo:
Zdobyłem se pawich piór.
Nastroiłem pawich piór:
Pawie pióra ładne,
Pawie pióra kradne:
Postawie se pański dwór!
To Wyspiański, "Wesele"
albo wreszcie:
Panieneczka mała
Rano dzisiaj wstała:
Śmigus! śmigus!
Dyngus! dyugus!
Bo się wody bała.
To Konopnicka, "Śmigus". 
Przykłady te pozwalają zrozumieć łatwość, z jaką limeryk zadomowił się w polskiej żartobliwej poezji. Jego przedwojenne osiągnięcia to przede wszystkim pełna inwencji twórczość Minkiewicza i Tuwima. Próbuje też swoich sił Jerzy Kamil Weintraub. 
Po wojnie dołączają się: już uświadomiony limerykowo Gałczyński, Artur Maria Swinarski (autor tytułowego "Rudego lunatyka z Marago"). Antoni Słonimski, Andrzej Nowicki, Stanisław Jerzy Lec i inni, młodsi, np. ja i mój stary druh i stary świntuch Jakub Rożenek, a także Wanda Chotomska, Anatol Potemkowski i aktor Andrzej Szczepkowski. Zamieszczam też, zgodnie z ustnym przekazem przyjaciół, oryginalny (ponoć) limeryk krytyka Konstantego Puzyny oraz utwory grafików -- Zbigniewa Ziomeckiego i Janusza Stannego (generalny wniosek, że nie święci garnki lepią). 
Spośród limerykowego narybku notuję pojawienie się (na łamach miesięcznika "Grizzli") dwojga autorów: Ewy Mierzejewskiej i Pawła Klimczyckiego. Zamykają ten zbiór utwory Mikołaja Szymańskiego, popularnego felietonisty Magazynu "Gazety Wyborczej". 
Z żalem rezygnuję z wybitnych krakowian, których twórczość zaowocowała ostatnio aż trzema publikacjami książkowymi -- nie chciałbym dublować tekstów w nich zamieszczonych. Obserwując zdumiewającą erupcję limeryków w Krakowie, muszę uznać to zjawisko za fenomen skrupulatnie zarejestrowany i zmuszony jestem wyrzec się utworów takich mistrzów pióra, jak: nasza wspaniała noblistka Wisława Szymborska, Maciej Słomczyński czy wreszcie Stanisław Barańczak, który do nich "się przyłączył", choć. trudno uznać go za krakowianina. A zatem twórczość z terenu prezentowanego we wspomnianych publikacjach traktuję zaledwie marginalnie. Książka ta nie jest jakąś próbą przciwstawienia Krakowowi Warszawy -- Boże broń! Taka intencja byłaby sprzeczna z moją niekonfliktową naturą. Chciałem jedynie -- a nuż się uda -- przenieść tę krakowską eksplozję na teren stolicy, czyniąc także i z niej kwitnące "zagłębie" limerykowe. 
Na koniec wyjaśnienie: w przypadku sławnych, klasycznych limeryków zamieszczam nieraz kilka polskich wersji, uważając, że dla miłośników gatunku ciekawe może być porównanie, jak różni autorzy poradzili sobie z tym samym tematem. 
I jeszcze jedno: w kilku przypadkach pozwoliłem sobie na drobne i nieistotne retusze w utworach moich kolegów, z którymi nie mam już, niestety, możliwości uzgodnienia zmian. Przepraszam -- i dziękuję. 
ANTONI MARIANOWICZ
 
 
strona startowa